sobota, 4 maja 2013

Szybcy i wściekli?


Pomimo tego, że dziś uznajemy Quentina Tarantino za największego szydercę, niszczyciela gatunków i form, któż może wiedzieć, czy kolejne generacje nie zauważą w nim popkulturowca lub rzecznika biednych i bezsilnych? W filmie pt. "Death Proof" przenośnej zemsty na męskim złoczyńcy dokonywały wyemancypowane i silne kobiety. W "Bękartach wojny" były one marzeniem o żydowskim odwecie na nazistach. Natomiast "Django" to zwodnicze rozliczenie z niewolnictwem, które miało miejsce na południu Stanów Zjednoczonych. Powstanie ma w filmie Quentina dwie różne twarze – tytułowego bohatera o imieniu Django, który zamienia łachmany uciśnionego niewolnika na wojowniczy, kowbojski kapelusz i zostaje nieulękłym rewolwerowcem, oraz jego wybawicielu, niemieckiego stomatologa i łowcy nagród o imieniu Kinga Schultz, który pragnie na przekór swojej własnej naturze "podarować komuś wolność". Wymienieni powyżej bohaterowie spotykają się na dwa lata przed rozpoczęciem wielkiej wojny secesyjnej, ale ich silna przyjaźń przejdzie najcięższą z możliwych prób, która będzie miała miejsce na plantacji niestabilnego emocjonalnie Pana Calvina Candiego (Leonardo DiCaprio) zwanego Candyland. To właśnie tam na ratunek czeka ukochana żona naszego bohatera Django, o imieniu Broomhilda (Kerry Washington).   


Django Chomikuj


Schultz razem z Django prezentują typ bohaterów, którzy u Tarantino pojawiają się niezwykle rzadko. Powstrzymują jego ciągłą  zabawę w kino, oczekują więcej atencji od niego i od nas. Są niewątpliwie kimś więcej niż zwykłymi gatunkowymi postaciami odbitymi w zwierciadle pastiszu; najbliżej im do pełnokrwistych, hojnie obdarzonych wiarygodnymi obawami, obsesjami i złymi wspomnieniami herosów "Jackie Brown". Ich wszystkie motywacje są dla nich klarowne, ich wielka krucjata przeciw "nieprawości i tyranii podłych ludzi" wydaje się być dla reżysera bardzo istotna przede wszystkim w kontekście etycznym – bezwstydna, przeestetyzowana siła, będąca znakiem rozpoznawczym twórcy "Wściekłych psów", przylega ze scenami powodującymi, że śmiech utyka nam w gardle. Przesłanka moralnej odpowiedzialności za nikczemne zbrodnie białych ludzi wyeksponowany jest w lekko mówiąc kiczowatych scenach rozterek Schultza, nachodzonego wspomnieniem biednego niewolnika rozszarpywanego przez wściekłe psy. Co ciekawe, w bohatera wciela się dobrze znany Christoph Waltz – ten sam, który w "Bękartach wojny" był nie posiadającym skrupułów egzekutorem nazistowskiej "rasy panów". "Jako Niemiec jestem zobowiązany ci pomóc" – powiedział żartobliwie do Django

Dandysowaty Candie w kapitalnej interpretacji DiCaprio to zło na miarę "platynowych" czasów światowego niewolnictwa – wpływowy, bogaty snob i kosmopolita z mózgiem zniszczonym przez antropologiczno-biologiczne pseudo teorie (świetna jest scena, w której analizuje budowę czaszki zmarłego przed laty sługi). Jest tym bardziej interesujący, że otaczają go nieszablonowe postaci z westernu à rebours – zaciągający z południowym akcentem rolnicy z zakręconym wąsem (Don Johnson!), plujący świeżym tytoniem i pijący spode łba farmerzy, niewychowani rewolwerowcy z ostro zepsutymi zębami oraz zbyt eleganccy urzędnicy w surdutach i monoklach. 




Podsumowując z jednej strony widzimy pastisz, z drugiej – wielki hołd dla tego gatunku. Oba światy stykają się w "Django" na  bardzo podobnych zasadach co w ostatnich filmach Quentina Tarantino. Ich kolizję widać w niemożliwej do podrobienia inscenizacji, słychać w ostrych jak brzytwa dziadka rozmowach, czuć w rytmie niektórych scen i ujęć. "Django" pokazuje jednak, że konwencja szablonowego westernu nie jest tak bardzo elastyczna jak bliski rodzaj kina wojennego, samurajskiego i że jest o wiele trudniej uwolnić ją od nacisku nostalgii. Pomimo tego, że Tarantino postępuje z westernem tak samo bezceremonialnie co z innymi gatunkami, można zauważyć, że czuje do niego o wiele większe przywiązanie i darzy go o wiele większym szacunkiem (jest to również idea braci Coen oraz ich "Prawdziwego męstwa"). I jeśli jego dzieło czymś zaskakuje, to wcale nie kapitalnym scenariuszem, pełnymi niuansów dialogami z westernową tradycją i odbitą w krzywym lustrze gatunkową ikonografią. Nasz szkopuł tkwi w standardowej i szczerej formie, w której – poza niezbędnymi strzelaninami, spotkaniami przy ognisku i jazdą konno przez prerie – znalazło się również miejsce dla wielkiej pochwały przyjaźni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz